
Patrol prewencji pełniąc służbę na ul. Bieszczadzkiej zauważył mężczyznę jadącego rowerem. Z uwagi na to, że funkcjonariusze wiedzieli, że 33-lat... »

Najnowsza produkcja w reżyserii Marii Sadowskiej to ekranizacja bestsellera Edyty Folwarskiej. Autorka jak nikt zna tajemnice polskiego establish... »

Każdego roku staramy się przekonać najmłodszych mieszkańców Lubina, że zimą również można spędzić czas wolny aktywnie i przede wszy... »

Zaczynamy – dziś startuje organizowany przez KGHM maraton programowania CuValley Hac 2023 Ponad 330 uczestników, ciekawe tematy i a... »







Data dodania: 14 maja 2009 — Kategoria: Gazeta POLSKA

Dwa ruchy koparki zrujnowały życie kilku rodzin i odsłoniły znieczulicę urzędników ze Złotoryi.
Jeden
z mieszkańców kamienicy w Złotoryi samowolnie próbował zlikwidować
zagrzybienie w budynku i odsłonił zbyt głęboko fundament. Doprowadził
do pęknięcia ścian i groźby zawalenia. Mieszkańców ewakuowano z domu na
bruk lub do małych klitek, w których teraz mają mieszkać rodziny,
często z chorymi krewnymi.
W ubiegły piątek jeden z mieszkańców próbował wykopać dół wokół
budynku, by osuszyć ściany. Koparka dwa razy wybrała łopatą ziemię i
nagle tąpnęło.
- Czułam się jak na Titanicu - wspomina Milena Topolska. Jak mówi, nagle ściany zaczęły się rozchodzić i pękać.
-
W poniedziałek, po oględzinach budynku, wyłączyliśmy go z eksploatacji
i nakazaliśmy jego zabezpieczenie przed katastrofą - wyjaśnia Jarosław
Łozowski z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Złotoryi. -
Nakazaliśmy też ewakuację mieszkańców.
I tu rozpoczął się kolejny, bardziej dramatyczny etap tragedii.
Podczas gdy w chwili katastrofy (pożaru, zburzenia, wichury) w innych
gminach tuż po tragedii nikt nie patrzy, kim są poszkodowani, w
Złotoryi dokonano takiej selekcji.
- Noc po nakazie opuszczenia
spędziłem w samochodzie - przyznaje Ireneusz Penszko, jeden z
właścicieli mieszkań w budynku. Spał w aucie, bo urzędnicy literalnie
podeszli do ustawy o zasobach komunalnych. Ta mówi o zapewnieniu lokali
zastępczych tylko lokatorom mieszkań komunalnych.
Pan Ireneusz jest w tragicznej sytuacji. Żyje z renty i nie stać go na wynajęcie mieszkania. Dalej w samochodzie spać nie może, bo musi używać aparatu tlenowego - ma zastój krwi w sercu, co grozi zawałem, i cukrzycę. Będzie składał doniesienie do prokuratury o narażenie przez gminę jego zdrowia i życia.
Na bruk trafiła też matka dwóch chorych córek - Milena Topolska,
która od dawna stara się o lokal socjalny. W budynku wynajmowała pokój,
by zapewnić warunki dzieciom, szczególnie Roksanie, cierpiącej na
torbiel w mózgu. Ale teraz lokal zastępczy nie przysługuje jej nawet
jako bezdomnej.
Tragedię przeżywają też lokatorzy komunalni, którzy dostali małe klitki dla trzypokoleniowych rodzin.
-
Mieszkam tu od 1949 roku i nie przypominam sobie, by budynek
remontowano - przyznaje Stanisława Kaczmarek. - Kto więc zawinił?
Człowiek, który chciał coś polepszyć, czy gmina, która nie robiła nic?
A jeszcze burmistrz śmie na mnie krzyczeć, że jak daje lokal, to mam
brać, jaki jest!
Mimo kilku naszych prób dotarcia do rzeczniczki burmistrza, Anny Ardeli, nie udało nam się z nią porozmawiać. Nie znalazła dla nas czasu, aby odpowiedzieć na pytanie, co dalej z mieszkańcami rozsypującej się kamienicy.
Ustaliliśmy, że sąsiednie gminy w takich przypadkach postępują zupełnie inaczej.
-
Pierwsza noc jest dla poszkodowanych najtrudniejsza, dlatego staramy
się dla każdego znaleźć nocleg - przyznaje Janusz Hawryluk, dyrektor
Zarządu Gospodarki Mieszkaniowej w Legnicy. - Chodzi o to, by mieli
czas zastanowić się, co dalej, czy przygarnie ich rodzina, sami znajdą,
czy gmina ma im znaleźć lokal.
Tomasz Woźniak
Wszystkie komentarze umieszczane przez uŃytkownikŃw i gosci portalu sa ich osobista opinia. Redakcja oraz wlasciciele portalu nie biora odpowiedzialnosci za komentarze odwiedzajÂących.


