30-letni mieszkaniec gminy Ścinawa, ukradł spod jednego z lubińskich serwisów samochodowych taksówkę, która była w naprawie,... » Wielkanocne śniadanie ...
Święta Wielkanocne to czas radości, spotkań rodzinnych i tradycyjnych potraw, które często stają się centrum uwagi podczas wspólnyc... » O jajach - nie tylko n...
Prof. Mariusz Korczyński z Katedry Żywienia Zwierząt i Paszoznawstwa UPWr, o tym, dlaczego jaja powinny znaleźć się w naszym jadłospisie, kt&oacu... » Statystycznie dłuższe ...
Tablice trwania życia są, co roku publikowane przez GUS. Co do zasady nie dotyczą one osób, które już przeszły na emeryturę. Nie ma... »
Data dodania: 22 maja 2009 — Kategoria: Gazeta POLSKA
350 tys. odszkodowania żąda rodzina pacjenta który zmarł, gdy podczas operacji w dzierżoniowskim szpitalu zabrakło prądu.
Rodzina Bronisława Zuba z Piławy Górnej, który blisko trzy lata temu zmarł na stole operacyjnym w szpitalu w Dzierżoniowie, będzie domagać się od tej placówki odszkodowania. Mężczyzna zmarł podczas operacji, kiedy w szpitalu zabrakło prądu. Awaryjne zasilanie nie zadziałało. Lekarze świecili telefonem komórkowym, żeby coś zobaczyć. Światła nie było 18 minut. Pacjenta nie udało się uratować.
- Wiemy, że takie procesy trwają latami, ale nie chcemy się poddać. To by oznaczało, że pogodziliśmy się ze śmiercią taty, a winni nie poniosą kary - dodaje Anna Gałka, córka zmarłego.
Doskonale rozumieją to rodzice 15-letniej Kasi z Wrocławia, która
zmarła w fotelu dentystycznym podczas zabiegu wykonywanego w narkozie.
Oni
domagają się 400 tys. zł zadośćuczynienia. Pozew złożyli już 6 lat
temu, ale sąd czekał, aż zakończy się proces karny. Śledztwo wykazało,
że gabinet nie był odpowiednio wyposażony do przeprowadzania takich
zabiegów, nie było sprzętu do reanimacji, a anestezjolog nie miał
odpowiednich uprawnień.
Rodzina zmarłego decydowała, że będzie domagać się 350 tys. zł.
-
Skala błędów lekarskich, wypadków medycznych czy zaniedbań szpitali
jest w Polsce bardzo duża. Rocznie choruje z tego powodu od 20 do 30
tysięcy osób - mówi Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia
Pacjentów Primum Non Nocere. Dodaje, że poszkodowanym trudno dochodzić
swoich praw, bo procesy cywilne trwają latami.
- Mimo to jest ich coraz więcej, to dobrze, bo świadczy, że zmieniło
się podejście pacjentów - mówi. Widać to na przykładzie procesów o
odszkodowania za szpitalne zakażenia. W ubiegłym roku złożono ponad
tysiąc takich pozwów.
Małgorzata Bulanda z Polskiego Towarzystwa
Zakażeń Szpitalnych podkreśla, że powód jest jeden - pacjenci są coraz
lepiej wyedukowani i bardziej świadomi swoich praw.
- Od samego początku wiedzieliśmy, że tato umarł przez zaniedbania lekarzy i szpitala - mówi Anna Gałka. Lekarze świecili telefonem komórkowym, żeby coś zobaczyć. Światła nie było 18 minut. W tym czasie, mimo reanimacji, pacjenta nie udało się uratować.
- Czekaliśmy, aż winni tej niepotrzebnej śmierci usłyszą prokuratorskie zarzuty. Długo to trwało, ale doczekaliśmy się. Teraz chcemy, żeby zapłacili nam za stratę ojca - dodaje pani Anna i tłumaczy, że pieniądze bólu nie wrócą, ale pozwolą mamie, która została sama, godnie żyć. - Od śmierci minęło dużo czasu, ale nikt z najbliższych nie potrafi się z nią pogodzić - mówi.
Rodzina ma pretensje nie tylko do szpitala w Dzierżoniowie, który
nie miał sprawnego agregatu. Uważa, że zawinili także lekarze w
wałbrzyskim szpitalu, ponieważ mimo poważnych obrażeń głowy, nie
zostawili mężczyzny na oddziale neurochirurgicznym, a odesłali do
Dzierżoniowa
Kilka tygodni temu prokuratorzy postawili zarzut
niedopełnienia obowiązków i narażenia pacjenta na utratę życia
Zbigniewowi G., byłemu dyrektorowi szpitala. Uznali, że to właśnie on
ponosi odpowiedzialność za to, że awaryjne zasilanie w szpitalu było
czystą fikcją, a do uruchomienia archaicznego agregatu potrzebny był
elektryk, bo tylko on potrafił go włączyć.
- Pozew w najbliższym czasie trafi do sądu. Moi klienci zdecydowali,
że będą domagać się 350 tys. zł - mówi Maciej Kwiecień, pełnomocnik
rodziny zmarłego.
Najbliżsi zdają sobie sprawę z tego, że takie
procesy trwają latami. - Ale mimo to nie chcemy się poddać. To by
oznaczało, że pogodziliśmy się ze śmiercią taty, a winni nie poniosą
kary - dodaje Anna Gałka.
Adam Sandauer: Rocznie w Polsce z powodu błędów lekarskich, zaniedbań czy wypadków medycznych choruje od 20 do 30 tys osób.
Podobnie
myślą bliscy poparzonego w ubiegłym roku w szpitalu w Strzelinie
noworodka. Dziewczynkę ogrzewano chińskim termoforem, który się
rozszczelnił. Doznała głębokich oparzeń pleców i pośladków, grozi jej
stałe oszpecenie, czeka kilka operacji plastycznych. Śledztwo prowadzi
strzelińska prokuratura. Teraz czeka na opinie biegłych lekarzy z
Łodzi, którzy mają ustalić, czy opieka nad dzieckiem była prawidłowa i
czy było konieczne używanie termoforu. Szpital nie używa już termoforów
na oddziale. - Będziemy składać pozew o odszkodowanie, ale nie wiem
jeszcze, w jakiej wysokości, trwają konsultacje z adwokatem - mówi
ciotka dziecka Marta Pawłowiec.
Drogie wyroki
W 1990 r. mieszkaniec Legnicy jako niemowlę
został zarażony gronkowcem złocistym w ówczesnym szpitalu nr 1 (już nie
istnieje). Gdy miał cztery lata, okazało się, że gronkowiec zaatakował
staw biodrowy. Wówczas legnicki sąd przyznał mu odszkodowanie (30
najniższych pensji). Ale skutki zakażenia chłopak odczuwa w dalszym
ciągu. Po kolejnym procesie sądowym w 2007 roku uzyskał 150 tys. zł
odszkodowania oraz rentę 300 zł miesięcznie.
W szpitalu w Głogowie w 1987 roku mieszkaniec tego miasta zaraził się żółtaczką typu C. Mężczyzna ten podupadł na zdrowiu i sąd przyznał mu w 2005 roku odszkodowanie w wysokości 80 tys. zł. Jednak stan zdrowia ciągle się pogarsza. Postanowił więc złożyć kolejny pozew o odszkodowanie. Od jesieni 2007 roku przed legnickim Sądem Okręgowym toczy się proces, w którym domaga się 133 tys. zł.
Procesy cywilne trwają długo
Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere:
Z
naszych wyliczeń wynika, że rocznie w Polsce z powodu błędów
lekarskich, zaniedbań czy wypadków medycznych choruje od 20 do 30 tys
osób.
Z ok. 700 skarg, które wpłynęły do nas w ub. roku, aż 37 proc. dotyczy porodów, 24 proc. zakażeń wewnątrzszpitalnych, 9 - zbagatelizowanych objawów zawału serca. Poszkodowanym pacjentom trudno dochodzić swoich praw. Procesy cywilne trwają wiele lat. Na same ekspertyzy biegłych trzeba czekać po 2-3 lata. Poszkodowani nie mają też co liczyć na to, że winny lekarz poniesie odpowiedzialność zawodową. Rocznie z około 2,5 tys. skarg na błędy w sztuce lekarskiej ponad 90 procent jest oddalanych bądź umarzanych.
Małgorzata Moczulska
Wszystkie komentarze umieszczane przez uŃytkownikŃw i gosci portalu sa ich osobista opinia. Redakcja oraz wlasciciele portalu nie biora odpowiedzialnosci za komentarze odwiedzajÂących.
Subskrybuj nasz kanaĹ RSS!