Spaghetti, czyli słynny długi makaron trafił do Włoch z krajów arabskich, gdzie najszybciej opanowano technikę jego suszenia pozwalaj... » Efektywna produkcja i ...
Pomimo trudnego otoczenia makroekonomicznego, niestabilnych cen na rynku surowców oraz wysokiej presji kosztów, w KGHM w 2023 roku ... » Samorząd Województwa D...
Dolnośląski Program Stypendialny dla uczniów szczególnie uzdolnionych w zakresie przedmiotów ścisłych i zagrożonych wyklucze... » Otwarcie sezonu turyst...
Już niebawem, w ostatni weekend kwietnia, tuż przed długim weekendem majowym na Bulwarze Nadodrzańskim w Głogowie odbędzie się trzecia edycja Otw... »
Data dodania: 08 lipca 2009 — Kategoria: Gazeta POLSKA
- Dlatego, że są to małe placówki, więc jest mało godzin -
wyjaśnia Mieczysław Słonina, wójt gminy Zagrodno w powiecie
złotoryjskim. Anglisty szuka podległa gminie podstawówka w Radziechowie.
-
Gdy nie uzbiera się pełen etat, pracę w jednej szkole na wsi trzeba
łączyć z nauczaniem w innej. Niewielu ludzi chce dojeżdżać - dodaje
wójt.
Michał Sękowski jest jednym z wyjątków. Mieszka w Lubinie.
Codziennie dojeżdża do pracy w Gimnazjum nr 1 w Głogowie. Po siedmiu
latach nie widzi się w innym zawodzie. Ale rozumie młodszych kolegów,
którzy nie chcą uczyć w szkole.
- Nawet jeśli przychodzą, uciekają
po miesiącu czy dwóch - opowiada anglista. - Przede wszystkim dlatego,
że przez pierwszych kilka lat, dopóki nie zdobędzie się stopnia
nauczyciela mianowanego, pensja jest bardzo niska, a wymagania duże.
Wielu absolwentów anglistyki woli więc pracę w prywatnych szkołach językowych albo w firmach, jako tłumacze.
Brak
nauczycieli angielskiego to stary problem. Ale teraz będzie się on
nasilał. Wprawdzie przybywa absolwentów anglistyki, ale szkoły
potrzebują większej armii nauczycieli niż dotychczas. Po pierwsze
dlatego, że nauczanie języka obcego rozpoczyna się już w pierwszej
klasie podstawówki. Po drugie, w gimnazjach od września obowiązkowe
będą dwa języki (na razie tylko w pierwszych klasach).
- Mowa jest o
językach obcych, niekoniecznie o angielskim - podkreśla Bożena
Skomorowska z Ministerstwa Edukacji Narodowej. - Jednak większość
rodziców chce, by ich dzieci uczyły się właśnie angielskiego.
Gminy przyciągają więc fachowców różnymi metodami. W Radkowie Kłodzkim kuszą ich możliwościami rozwoju zawodowego.
- Nie żałujemy na oświatę - mówi burmistrz Jan Bednarczyk. - Przede wszystkim uważamy, że ludzi można przyciągnąć dobrą bazą. Jeśli szkoła jest dobrze wyposażona, można się skupić na nauczaniu. Poza tym, Karta nauczyciela nie może być wyrocznią. Nie naruszając jej, staramy się zachęcać nauczycieli funduszem motywacyjnym czy dofinansowywaniem dokształcania.
Efekt jest taki, że do pracy w podlegającej gminie szkole w Ścinawce Średniej udało się namówić rodowitego Anglika, który przyjechał z Wielkiej Brytanii, by uczyć angielskiego w wiejskiej szkółce.
Nie wszystkie gminy stać na kuszenie ludzi pieniędzmi, tym bardziej że angliści są wymagający. Jedna z kandydatek do pracy w Gimnazjum w Budziszowie Wielkim w gminie Jawor chciała dojeżdżać do pracy z Wrocławia, pod warunkiem że szkoła pokryje koszty dojazdu.
- Nie mamy na to pieniędzy - mówi dyrektorka Anna Lachmirowicz. - Szczęśliwie udało nam się znaleźć kogoś mniej wymagającego.
Gdy
nie ma wykwalifikowanych nauczycieli, szkoła - za zgodą kuratorium -
może zatrudnić studenta lub osobę po kursach językowych, nie- mającą
pełnych kwalifikacji.
Wakacje to czas intensywnych poszukiwań nauczycieli języka angielskiego. Najbardziej brakuje ich w wiejskich szkołach.
- Dlatego, że są to małe placówki, więc jest mało godzin - wyjaśnia
Mieczysław Słonina, wójt gminy Zagrodno w powiecie złotoryjskim.
Anglisty szuka podległa gminie podstawówka w Radziechowie.
- Gdy nie
uzbiera się pełen etat, pracę w jednej szkole na wsi trzeba łączyć z
nauczaniem w innej. Niewielu ludzi chce dojeżdżać - dodaje wójt.
Rozmowa z Barbarą Sobczyńską, dyrektorką Zespołu Szkół z Oddziałami Integracyjnymi w Ścinawce Średniej
Jak to się stało, że w małej wiejskiej szkole języka angielskiego uczy rodowity Anglik?
To długa historia. Nasza anglistka Urszula Bieda w 2007 roku poznała przez internet nauczyciela z Anglii Lee Bebbingtona. Zaprosiliśmy go do naszej szkoły. Przyjechał na wakacje i przez dwa tygodnie, jako wolontariusz, uczył dzieci angielskiego. Po zajęciach organizowaliśmy mu czas. Poznawał okolicę, polską kuchnię, tradycje. Zimą znów nas odwiedził. Wtedy zaproponowałam mu pracę, bo akurat szukaliśmy anglisty. Musiał się zastanowić. Usilnie go namawialiśmy. I nie szczędziliśmy na to ani czasu, ani energii.
Efekty nauczania przez słabo przygotowanych nauczycieli są nieraz bardzo mizerne.
Skutecznie. Od dwóch lat Bebbington pracuje w Ścinawce Średniej.
Zdecydował się, ale żeby się nie zniechęcił, sami załatwiliśmy za niego wszelkie formalności: uznanie angielskich kwalifikacji pedagogicznych, PESEL, opiekę medyczną.
A gdzie zamieszkał? Gmina jakoś pomagała wam w zabiegach o fachowca od angielskiego?
Od początku była zaangażowana. Jeszcze zanim Lee zdecydował się na pracę u nas, był na spotkaniu w gminie. Burmistrz Jan Bednarczyk przyjął go bardzo serdecznie i zaproponował mu mieszkanie. Ostatecznie Anglik z niego nie skorzystał, bo ze względów osobistych został we wcześniej wynajętym mieszkaniu.
Koniecznie trzeba być rodowitym Anglikiem, żeby mieć takie udogodnienia? Czy może anglistów pochodzących z Polski też czymś przyciągacie?
Oczywiście. Przede wszystkim możliwościami rozwoju zawodowego, innowacyjnymi metodami pracy. Na przykład, od nowego roku szkolnego klasa pierwsza gimnazjalna (jedna z dwóch) będzie miała zwiększoną liczbę godzin angielskiego, w tym konwersacje z Lee. Zajęcia będą się odbywać w małych grupach. Dodatkowe zajęcia finansuje burmistrz. Ponadto gmina tworzy corocznie fundusz na doskonalenie zawodowe nauczycieli, z którego np. częściowo refunduje studia lub inne formy doskonalenia zawodowego.
Agata Grzelińska
Wszystkie komentarze umieszczane przez uŃytkownikŃw i gosci portalu sa ich osobista opinia. Redakcja oraz wlasciciele portalu nie biora odpowiedzialnosci za komentarze odwiedzajÂących.
Subskrybuj nasz kanaĹ RSS!