Do końca kwietnia do ZUS wpłynęło prawie 8,5 tys. wniosków o świadczenie wspierające, z których do tej pory rozpatrzono ok. 5,6 tys... » Komisarz lew na spotka...
Wiadomo nie od dziś, że zachowania powtarzane wielokrotnie stają się nawykiem, dlatego lubińscy policjanci cyklicznie spotykają się z przedszkola... » Pierwsze Mistrzostwa W...
W miniony weekend, 11-12 maja, na terenie Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu odbyły się pierwsze Mistrzostwa WOT w pokonywaniu ... » Dolnośląska KAS wykrył...
Dolnośląska KAS podczas kontroli jednego z samochodów ciężarowych na A4 wykryła skradzione pojazdy. Wartość rynkowa obu skr... »
Data dodania: 04 sierpnia 2009 — Kategoria: Gazeta POLSKA
Dolnośląska straż jest pożarną już tylko z nazwy. W tym roku znacznie częściej wzywano ją do połamanych drzew i zalanych piwnic niż do gaszenia ognia. Od stycznia do końca lipca interwencji niezwiązanych z pożarami było już tyle, ile w całym ubiegłym roku. Strażacy muszą więc szukać oszczędności.
Przyniesie je z pewnością rezygnacja z interwencji przy usuwaniu gniazd szerszeni czy os. To zalecenie komendanta głównego straży pożarnej. Kilka dni temu wydał zarządzenie, w myśl którego w takich wypadkach straż będzie pomagała tylko tam, gdzie zagrożone będzie bezpieczeństwo dzieci lub osób starszych, np. w przedszkolach i domach opieki.
W pozostałych sytuacjach może co najwyżej ogrodzić teren. I podać
numer telefonu do specjalistycznej firmy, zajmującej się walką z
owadami. Za jej usługę zapłacić będziemy musieli z własnej kieszeni. A
interwencja straży była darmowa.
- Do tej pory jeździliśmy do
każdego zgłoszenia. Takich interwencji było bardzo dużo - mówi Zbigniew
Szklarski, komendant wrocławskiej straży.
Tego lata strażaków z Wrocławia do usuwania gniazd owadów wzywano już 130 razy, w całym regionie - aż 1593. Strażacy wyliczają, że każdy taki wyjazd kosztował ok. 500 złotych. W sumie na Dolnym Śląsku na walkę z owadami i szerszeniami wydano już prawie 800 tys. zł. Ale strażacy mówią, że chodzi nie tylko o zaciskanie pasa. Bywało bowiem, że zajęci drobnymi interwencjami nie mogli natychmiast wyjechać do poważnych zdarzeń, na przykład wypadków czy pożarów.
Gdy nad twoim oknem zadomowią się osy lub szerszenie, nie możesz już liczyć na pomoc strażaków. Komendant główny wydał właśnie zarządzenie, w myśl którego w takich przypadkach straż pożarna odsyłać będzie nas najczęściej do prywatnych firm.
Powody? Strażacy mają pełne ręce roboty. Na Dolnym Śląsku w tym roku padł już rekord liczby interwencji, które nie mają nic wspólnego z gaszeniem ognia. W całym regionie od stycznia do końca lipca tego roku straż wyjeżdżała do wypadków i kolizji, połamanych drzew, zalanych piwnic, uwięzionych na drzewach kotów czy szerszeni, które zadomowiły się na budynkach - w sumie aż 18,5 tysiąca razy. W całym 2008 roku podobnych interwencji było o 221 mniej.
Wszystkiemu winna pogoda. Tylko podczas nawałnicy, która przeszła
nad regionem 23 lipca, strażacy interweniowali blisko 2,5 tysiąca razy.
To
właśnie ulewy, wichury i burze sprawiają, że strażacy od rana do nocy
piłują drzewa i pompują wodę. I patrzą, jak z kont straży ubywają
pieniądze. Pochłania je nie tylko paliwo. - Zużywają się też choćby
piły czy pompy - wylicza Remigiusz Adamańczyk, rzecznik komendanta
miejskiego wrocławskiej straży pożarnej.
Czy wrocławskim i dolnośląskim strażakom wystarczy pieniędzy na
kolejne interwencje? Remigiusz Adamańczyk twierdzi, że na razie w
komendzie gotówka jeszcze jest. - Ale jest jej na styk. Mamy już
wykorzystaną połowę swojego budżetu - przyznaje.
Interwencje
strażaków kosztują. I to niemało. Usuwanie gałęzi może pochłonąć nawet
tysiąc złotych, zdjęcie kota z drzewa może kosztować nawet 500 złotych.
Oficjalnie pieniędzy na takie interwencyjne działania nie brakuje. -
Wyjeżdżaliśmy, wyjeżdżamy i będziemy wyjeżdżać to takich akcji -
uspokaja Paweł Frątczak, rzecznik prasowy Komendanta Głównego PSP.
Dlaczego
więc straż wycofuje się z pomocy w walce z owadami? Ratownicy tłumaczą,
że często wzywani są do spraw bardzo drobnych, niewymagających ich
działania. I dlatego później docierają do poważnych zdarzeń, jak
wypadki czy pożary.
- Na dodatek ludzie często przejaskrawiają w
rozmowach z nami. Mówią o wielkich zagrożeniach, a kiedy dojeżdżamy na
miejsce, to ręce nam opadają. Bywały wezwania do trzech latających os
czy do niewielkiej kałuży w piwnicy - opowiadają nam wrocławscy
strażacy.
Dr Lech Borowiec, entomolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, ostrzega, by nigdy samemu nie zabierać się za walkę z rojami owadów.
Czym może skutkować użądlenie?
Pszczoły: Ich
użądlenia należą do najczęstszych. Aby uchronić się przed nimi,
najlepiej po prostu nie prowokować owadów. Użądlenia zazwyczaj nie są
groźne, ale gdy ukąsi nas kilka pszczół lub gdy opuchlizna nie schodzi,
warto skonsultować się z lekarzem.
Szerszenie: Ich jad zawiera większą dawkę toksyn niż w przypadku pszczoły. Szerszenie często budują swoje gniazda w okolicach siedzib ludzi. Warto wiedzieć, że po usunięciu gniazda zazwyczaj nie wracają już w to samo miejsce.
Osy: Jad os nie jest groźny dla człowieka, chyba że użądli nas ich spora grupa lub gdy jesteśmy uczuleni. Osy atakują jednak najrzadziej.
Magdalena Kozioł / MJ
Wszystkie komentarze umieszczane przez uŃytkownikŃw i gosci portalu sa ich osobista opinia. Redakcja oraz wlasciciele portalu nie biora odpowiedzialnosci za komentarze odwiedzajÂących.
Subskrybuj nasz kanaĹ RSS!