Wielu seniorów zastanawia się czy warto od razu po osiągnięciu wieku emerytalnego zrezygnować z pracy? Nie zawsze to się opłaca. Jeżeli po... » Oferty pracy PUP Lubin...
Przedstawiamy najnowsze oferty pracy dostępne w Powiatowym Urzędzie Pracy w Lubinie. Szczegółowe informacje i dane kontaktowe do pracodawc... » ĆWICZENIA VI KOMPANII ...
23 kwietnia bieżącego roku w godzinach 09 – 14. Na terenie lubińskiej giełdy i stadionu piłkarskiego odbyły się ćwiczenia dowódczo... » Ostatnie przymrozki i ...
Kilka ostatnich mroźnych nocy może mieć katastrofalne skutki dla sadowników i właścicieli winnic. W wielu ogrodach nie będzie w tym roku j... »
Data dodania: 07 maja 2009 — Kategoria: Gazeta POLSKA
Z Ludwikiem Gadzickim, o jego chorobie i kruchości życia rozmawia Piotr Kanikowski
Ludwik Gadzicki odkłada na bok reklamówkę pełną jakichś zapisków i kulę, na której
wspierał się drepcząc obok mnie przez korytarz lubińskiego szpitala.
Przysiadamy na twardych taboretach w pustej o tej porze sali
rehabilitacyjnej, którą nazywa - zamiennie - salą tortur lub salą
nadziei. Pod koniec lutego przeszedł udar, leżał sparaliżowany, z
połową własnego ciała jak kloc drewna, wrogą i nieposłuszną. W tym
pokoiku, wśród żmudnych ćwiczeń, odzyskiwał je kawałek po kawałku a
równocześnie kawałek po kawałku odrastała w nim nadzieja i radość życia.
W szpitalu można czuć radość?
Paradoks, prawda? To
specyfika oddziału rehabilitacyjnego. Kiedy 17 marca w połowie martwego
cielska wjeżdżałem na ten korytarz, nie przypuszczałem, że po miesiącu
- w swoje 65. urodziny - stanę na nogi. Że stanę na nogi dosłownie i w
przenośni.
Pamięta Pan dzień, który zwalił Pana z tych nóg?
To
była niedziela. W ostatniej chwili zapukałem do sąsiadów, wiedząc, że
dzieje się ze mną coś niepokojącego. Zawieźli mnie na pogotowie. To był
udar. Skończyło się paraliżem prawej strony. Pamiętam, że przyjechałem
na salę, i ten moment szczególny, jak spada mi prawa ręka i nie
potrafię jej już dźwignąć. Moja prawica, którą - zdawało mi się -
pokonam świat. A za chwilę to samo stało się z prawą nogą. Zaczęła
pękać, rwać się na kawałeczki, nadzieja. Podświadomie czekałem na
następny moment tego buntu własnego ciała. Zupełnie bezradny. Takiej
czarnej nocy w biały dzień, koło piętnastej, nie przeżyłem nigdy
wcześniej.
Co się w takich chwilach dzieje z człowiekiem?
We mnie załamała się wiara. Nawet nie pomyślałem, że Bóg mnie krzywdzi. Miałem jakieś antyczne pretensje do losu...
...że wszystko tak nagle, bez ostrzeżenia, hop?
Tak, że nagle przychodzi "hop" i lecę ze skały w przepaść czarną.
Co Pan wtedy czuł? To był smutek? Może rozpacz?
Nie, nie
rozpacz. To było irracjonalne uświadomienie (znowu paradoks), że coś
się kończy, a przecież tak niedawno się zaczęło. I żal, że nie pożegnam
się ze wszystkimi. Przede wszystkim żal.
Nawet bezradny wobec własnego ciała człowiek ma dość siły, aby wydostać się z takiej przepaści?
-
Sam bym tego nie potrafił. Kiedy zbolały, ociężały, leżąc na łóżku
pchanym przez doktor Krystynę Szubert wjechałem na ten oddział, nagle
stanęła przede mną, jak anioł, dziewczyna w zielonym fartuchu, siostra
Małachowska. I powiedziała: "Mój profesor. On mnie nauczył polskiego".
Wtedy poleciała pierwsza łza. Zrozumiałem, że nie jestem na bezludnej
wyspie. Bo na tym korytarzu spotkałem jeszcze inne osoby, i zobaczyłem,
jak przy mojej bezwładnej prawej ręce wyrasta las innych rąk.
Wystarczyły jej wypowiedziane czule, z troską, słowa "Mój profesor"?
To
było krzesiwo, iskra, dzięki której w moim ciemnym tunelu pojawiło się
światło. A potem zobaczyłem doktora Adama Frąckiewicza, ordynatora tego
oddziału, który powiedział, że wszystko zależy ode mnie. I
przypomniałem sobie myśl św. Augustyna: pracuj tak, jakby wszystko
zależało od ciebie i myśl, że ktoś na górze czuwa. Nie chciałbym udawać
pobożnisia, nie jestem nim, ale jednak na stoliku w moim pokoju stoi
figurka Matki Boskiej Wambierzyckiej .
Kończył się Wielki Post, nadchodziła Wielkanoc, w kościołach trwały rekolekcje. Pana rekolekcje były szczególne, bo w szpitalu.
Tak.
Jedne z najgłębiej przeżytych w moim życiu. Dzisiaj, kiedy trzymam kulę
w prawej ręce, kiedy mogę nią pomachać, to myślę: zwyciężyłem. Minęły
mnie premiery teatralne, nie byłem na Porcie Wrocław, nie oklaskiwałem
laureata Silesiusa. Ale jestem uzdrowiony. We wtorek, kiedy wyszedłem z
toalety niosąc kulę w ręku, zobaczył mnie dr Frąckiewicz. Nie
wiedziałem, że nadchodzi z drugiej strony. Na mój widok uniósł kciuk:
tak trzymać, panie Ludwiku. Podczas tej Wielkanocy uświadomiłem sobie
na czym polega wielkość cierpienia, nawet mojego cierpienia. W
cierpieniu, na tej sali tortur, rodziło się moje odrodzenie. Krok po
kroku. Odrzuciłem wózek, odrzuciłem ambonkę, wspieram się na jednej
kuli. Świat jest dalej piękny.
Piotr Kanikowski
Wszystkie komentarze umieszczane przez uŃytkownikŃw i gosci portalu sa ich osobista opinia. Redakcja oraz wlasciciele portalu nie biora odpowiedzialnosci za komentarze odwiedzajÂących.
Subskrybuj nasz kanaĹ RSS!